rozumiem, dlaczego nie chcecie widzieć starców na ulicach mojego królestwa. rozumiem, dlaczego płodzicie dzieci. nawet jeśli poranek wasz nie różni się niczym od wieczora, nawet jeśli nie potraficie spojrzeć bliskim waszym w oczy - nie chcecie umierać.
bo nawet w chwilach, gdy uparcie staracie się nie żyć jest nad wami niebo, rosną tulipany. prawdopodobnie widzicie jakieś jutro, wątpliwy czas przyszły. myślicie może: los nasz się odmieni, nawet gdy utrzymujecie, że dzisiaj brzmi najgorzej i inne nie będzie.
nie wiecie jak pożegnać się ze smakiem jabłka, mimo że zapytani nie pamiętalibyście, czy było słodkie, czerwone, duże. drzwi wolicie zostawić rozwarte, bo ciemności nie można zaufać. nie chcecie umierać, więc mocno zaciskacie powieki.
gdybyście poczuli ich zapach - zapach mleka i tajemnic, gdybyście dojrzeli w nich czas, który jest czarny od słońca, a zarazem niewinny i jasny - musielibyście zobaczyć siebie w tej właśnie chwili, poczuć ziemię pod stopami, zrozumieć jak bardzo zboczyliście z drogi. gdybyście tylko mogli pogładzić ich powieki, które są suche jak papier i delikatne jak ptasie pióro.
nie każdy z was dostanie starość w posiadanie, a mimo to, zakładacie wieczność, myślicie, że wasz świat się nie skończy.
***
chciałabym, królu, żebyś umarł pierwszy. żebyś nigdy nie musiał wracać do domu, w którym na stole nie czeka filiżanka herbaty.
sobota, 7 grudnia 2013
sobota, 19 października 2013
królowa f. op. 5
minęła mnie onegdaj, spacerując ogrodową aleją i znieważyła mnie, nie kiwnąwszy palcem. przeszła mimo z tą jej nonszalancją, z tą drapieżnością w oczach, z miękkimi dłońmi. zapewne udawała się do świata, o którym nic nie wiem i o którym niczego wiedzieć nie będę.
przyjdzie czas, gdy nie utrzymam jej w sobie. gdy patrząc o świcie na kopuły jej pałacu wybiję wszystkich jej poddanych. gdy czując zapach jej skóry wyleję na nią wiadro pomyj. zadepczę ją kopytami koni, zetrę moździerzem w pył i rozwieję po wsiach.
jej życie jest nie do wybaczenia. nie można bezkarnie tak upinać włosów, nie można w taki sposób kochać, nie można przeżywać świata z tak jawną rozkoszą.
gdyby chociaż zechciała podzielić się sobą, podarować mi ułamek skarbu, opowiedzieć o tym jak cierpi, jak nieznośnie boli ją głowa. gdybym zobaczyła, jak potyka się, jak upada, jak wciera błoto w twarz.
gdyby chociaż na jedną chwilę nałożono mi jej koronę.
czwartek, 17 października 2013
opowieść królowej f. "liście mięty"
nacieram ci skronie liśćmi mięty, królu. wydajesz mi się kruchy jak niewielkie jabłko. a przecież za chwilę ujmiesz mnie w dłonie razem z moim pałacem, z moimi końmi i ułożysz ze mnie bukiet maków. zagrzmisz potem jak tur, przepędzając raz na zawsze te złowrogie koty, parzące się w bólu pomiędzy krzakami jałowca.
nie chcę, żebyś rósł, królu. zakazuję twoim włosom zmieniać barwę, nie zgadzam się na bladość twoich oczu.
nie chcę, żebyś rósł.
nie chcę, żebyś rósł, królu. zakazuję twoim włosom zmieniać barwę, nie zgadzam się na bladość twoich oczu.
nie chcę, żebyś rósł.
czwartek, 10 października 2013
opowieść królowej f. "cokolwiek się stanie"
za kilka chwil świat na pewno zniknie. opiaszczone ryby udławią się gliną, a my, kochany, my będziemy trzeć zmęczone oczy tak uporczywie, aż napełnimy się złotem i ociężali upadniemy na ziemię.
zdołamy jeszcze usłyszeć łamiące się drzewa i ptaki spadające z łoskotem prosto w suchą trawę. być może któryś z nich wbije się w nasze ciała, być może ostatnim gestem woli zaskrzeczy.
tymczasem pojedźmy do stambułu i grzejmy się w cieple przeludnionych ulic, smakujmy owoce z bazarów tureckich. chcę, żebyś nakarmił mnie ciepłą baklawą.
tymczasem nie patrzmy w dół, skoro niebo nad nami wyposażyło się w tak dostojne chmury.
tymczasem nie patrzmy w dół.
zdołamy jeszcze usłyszeć łamiące się drzewa i ptaki spadające z łoskotem prosto w suchą trawę. być może któryś z nich wbije się w nasze ciała, być może ostatnim gestem woli zaskrzeczy.
tymczasem pojedźmy do stambułu i grzejmy się w cieple przeludnionych ulic, smakujmy owoce z bazarów tureckich. chcę, żebyś nakarmił mnie ciepłą baklawą.
tymczasem nie patrzmy w dół, skoro niebo nad nami wyposażyło się w tak dostojne chmury.
tymczasem nie patrzmy w dół.
niedziela, 11 sierpnia 2013
opowieść królowej f. "drobny mak"
przy saganku gorącej herbaty mijają mnie ludzie, łabędzie i miasta. wieje wiatr od morza. wolałabym jednak, żebyście nie odchodzili.
karmię was śliwkowym plackiem, bo jesteście głodni i dawno nie spaliście. jeśli chcecie, umoszczę wam posłanie w domku gościnnym, napalę w kominku, podam koc pachnący sianem.
chciałabym was słuchać, patrzeć jak poruszacie ustami, jak zwilżacie wargi, mrużycie oczy. niektórzy z was mają bruzdy między brwiami; widzę, że się martwicie.
a przecież nic się nie zmienia. nikt nie umiera. nikt nie idzie do nieba. pozostajecie wszyscy schowani w moim domu. stajecie się podobni do kozy sąsiadki, do trawy na pobliskim pastwisku, czasami odnajduję was w zapachu lepkiego lata. pamiętam wszystkie wypowiedziane słowa, obietnice i nie w pełni sformułowane myśli. jestem przekonana o życzliwości waszego uśmiechu i wyrwana ze snu odtworzę precyzyjnie strukturę miłości do każdego z was.
tymczasem w sali tronowej pusto. wydawało mi się, że nie wyraziłam na to zgody, a jednak rozbiegliście się. w drobny mak.
lub w proch.
karmię was śliwkowym plackiem, bo jesteście głodni i dawno nie spaliście. jeśli chcecie, umoszczę wam posłanie w domku gościnnym, napalę w kominku, podam koc pachnący sianem.
chciałabym was słuchać, patrzeć jak poruszacie ustami, jak zwilżacie wargi, mrużycie oczy. niektórzy z was mają bruzdy między brwiami; widzę, że się martwicie.
a przecież nic się nie zmienia. nikt nie umiera. nikt nie idzie do nieba. pozostajecie wszyscy schowani w moim domu. stajecie się podobni do kozy sąsiadki, do trawy na pobliskim pastwisku, czasami odnajduję was w zapachu lepkiego lata. pamiętam wszystkie wypowiedziane słowa, obietnice i nie w pełni sformułowane myśli. jestem przekonana o życzliwości waszego uśmiechu i wyrwana ze snu odtworzę precyzyjnie strukturę miłości do każdego z was.
tymczasem w sali tronowej pusto. wydawało mi się, że nie wyraziłam na to zgody, a jednak rozbiegliście się. w drobny mak.
lub w proch.
niedziela, 12 maja 2013
opowieść królowej f. "historie"
sekretarzyk królowej pachnie dzisiaj bergamotą. królowa chce opowiadać historie. królowa nie wie, co jest historią. być może wszystko dzieje się teraz.
pamiętam dziada mojego, mówi królowa, pamiętam jak siadał do stołu zalewając izbę odorem wódki. dolna część jego twarzy była jak kawałek szorstkiego chleba, trzęsła się nawet przy sprawach bagatelnych. za młodu doglądał gospodarstwa, oddawał się ziemskim uciechom, płodził bezpańskie dzieci. walczył, a jakże, w imię wolności i solidarności. albo równości i braterstwa. jakie to ma w końcu znaczenie.
babka widziała w sobie heroinę. przybierała serce ze stali, płakała w ukryciu. nie przyszło jej na myśl, że może chłopa otruć lub odprawić. zresztą, dziad wrósł w nią jak korzeń dębu.
babka rodziła dzieci. miała ich co najmniej pięcioro, być może kolejne tyle zmarło. dzieci były brzydkie, duże, na pół ślepe. chowała je jak chowa się trzodę, jak piele ogród. wyrywała czarne zęby, karmiła zupą z przydomowego zielska. dzieci rosły, szybko orientując się, że najważniejsze w życiu jest odnaleźć zapach bergamoty.
inna historia mówi, że dziad jednak porzucił babkę. że babka, jawnie już, zalewając się łzami białymi jak śnieg, wypłakała cały swój ból, a nawet ból swojej matki i zmarłych dzieci, i nawet ból dziada, który nie miał serca. tuż potem stała się przejrzysta jak skrzydło komara i piękna jak kirgiskie złoto.
prawdopodobnie też dzieci dorosły i przemieniły się w konie i owce.
jeszcze inna historia głosi, że babka wyrwała dąb, pozbyła się korzeni i wyrzuciła dziada na zbity pysk. i że jej włosy, stopy i piersi zaczęły pachnieć bergamotą. prawdopodobnie zaczęła też posługiwać się językiem bażantów, a w oczodołach kluła pisklęta.
i żyła długo jeszcze, zyskując starość, piękno i bogactwo.
niedziela, 10 marca 2013
opowieść królowej f. "ocaleni"
jak daleko sięga wasza pamięć? od kiedy żyjecie? czy matki i babki zdradziły wam sekrety waszego wzrastania? znacie ich rany? pamiętacie własne?
jestem królową od chwili, gdy obudziłam się o świcie z pętlą na szyi. musiałam jednak długo przyglądać się temu jak umierają inni, żeby rozpoznać w sobie szklane oczy, berło z plastiku i drewniane płuca.
nie istniałam jako niemowlę, nie widzę też siebie w białych bucikach i plisowanej spódnicy. na starych fotografiach patrzy na mnie obce dziecko. jest do mnie podobne, ale nie jest mną. możliwe że ukryli mnie wtedy. może to jednak było później.
tamtego ranka uplotłam ze sznura koronę i wyprostowałam plecy.
nie sprawia mi trudności snucie waszych wspomnień. potrafię sobie wyobrazić jak to jest być owdowiałą kobietą w czarnym kapeluszu i jej burym kotem.
dzisiaj, kiedy mam za sobą życie stare jak ocean, jest mi już obojętne kiedy umrę. historie wplatają się w siebie wzajem i nie zastanawiam się, czy wszystkie są moje.
mieszkam w przepastnym świecie. poniżej poziomu piwnicy wzrastają kolejne komnaty, obok nich zgrzebne izby i pachnące kurzem strychy. nie układam świata. przechadzam się.
i już od dawna zamiast paznokci rosną mi płatki kwiatów.
jestem królową od chwili, gdy obudziłam się o świcie z pętlą na szyi. musiałam jednak długo przyglądać się temu jak umierają inni, żeby rozpoznać w sobie szklane oczy, berło z plastiku i drewniane płuca.
nie istniałam jako niemowlę, nie widzę też siebie w białych bucikach i plisowanej spódnicy. na starych fotografiach patrzy na mnie obce dziecko. jest do mnie podobne, ale nie jest mną. możliwe że ukryli mnie wtedy. może to jednak było później.
tamtego ranka uplotłam ze sznura koronę i wyprostowałam plecy.
dzisiaj, kiedy mam za sobą życie stare jak ocean, jest mi już obojętne kiedy umrę. historie wplatają się w siebie wzajem i nie zastanawiam się, czy wszystkie są moje.
mieszkam w przepastnym świecie. poniżej poziomu piwnicy wzrastają kolejne komnaty, obok nich zgrzebne izby i pachnące kurzem strychy. nie układam świata. przechadzam się.
i już od dawna zamiast paznokci rosną mi płatki kwiatów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)