w czasie, w którym dochodzi do początku, ktoś zapala światło, słychać pierwsze szepty, nie poznaję siebie, nie widzę też sprzeczności.
dawno temu, kiedy świtało spałam głęboko, a z uszu wystawały mi kwitnące gałęzie wiśni.
później zrywałam się z krzykiem, bo nadciągała horda tatarów, kalając spokojny sen dzieci i starców.
bywało i tak, że świt zjawiał się mimochodem, przegapiony, przylepiony do ściany, ze wstydem wymalowanym na brzuchu. niemy, głupi.
inaczej czekałam na słońce, mając skórę zdartą z brzoskwini, inaczej, gdy zbielały mi lata.
znam smak wody czerpanej z kałuży, znam potoki czyste jak śnieg. widziałam ziewające mgłą jeziora szkocji, topiłam się w oceanie, żebrzącym o moje ciało; wpatrywałam w budzące się drzewa pomarańczowe, polany miodem bruk lizbońskich ulic.
moja twarz o świcie jest niema i ślepa, od noworodka różni ją jedynie cisza. każdego dnia po raz pierwszy czuję ziemię pod stopami, po raz pierwszy ogrzewam swoje ciało, oglądam je w lustrze.
za każdym razem dziwię się, że nic się nie zmienia i że zmienia się wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz