kiedy przychodzą te nierówne, niewielkie spojrzenia, wtulone we wczorajsze pół-sny, pół-jawy nie pozostaje mi nic innego jak pożegnać się, królu.
by po chwili wrócić.
lecz kiedy wracam, jest mnie więcej o trzy zakręty przemierzonej drogi i o kilka ziaren piachu pod powiekami. jestem wtedy gotowa na zmierzch i na sen.
i noszę się dumnie, szeroko otwartym ciałem przyjmując wiatr. nie boję się wyrywać korzeni. nie boję się umierania.
moi poddani patrzą na mnie z psią zazdrością. wysyłam ich prosto do diabła.
więc kiedy wracam, jestem wszystkim od razu. i mocniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz