sobota, 28 lipca 2012

make up your mind*.

Ty się, Królowo, opamiętaj! - rzecze on. Ty się zmiłuj nad sobą, zastanów. Nie graj mi na nosie, włosów nie wyrywaj. Ja siwy jestem, niedbale złożony. Mogę zazgrzytać w kościach znienacka, rozpaść się, stopić. Ty nie bądź taka wytrawna, bo ja potrzebuję miodu i soków słodkich. Nie głupiej na widok duchów, one pójdą. Nie garb się tak, jakby ziemię całą kładli ci na kark. Jesteś mocna jak dąb stuletni i podobnież stara. Patrzę na ciebie, kiedy wieczorem zdejmujesz farby z twarzy, wyłaniają się wtedy te linie wyraźne i piękne, bruzdy, w których nierzadko płynie mleko. Ty jesteś piękna, Królowo, jesteś grobowcem myśli dotkliwych i czujnych. Potrafisz wspiąć się na palce i unurzać w przekleństwie. A kiedy przychodzi czas, jesteś mądrą kochanką ze stali i śluzu. Dajesz mi nowe zapachy. Dajesz śmierć otwartą jak ramiona dziecka.

didaskalia.
królowa francuska, w czarnej, prostej sukni, stoi z boku sceny i uważnie słucha. na ekranie pojawia się jej twarz powielona w lustrze, na którą nakłada makijaż - na jedno oko, połowę ust, jeden policzek. drugą połowę pozostawia nienaruszoną. obie części oderżnięte są od siebie grubą czarną linią.

*śpiewa Morrissey.    

czwartek, 12 lipca 2012

dziady.

Larry spoczął w byle jakiej trumnie na byle jakim cmentarzu skropiony wodą byle jak święconą. Pies z kulawa nogą nie pojawił się, by choć szczeknąć. Pogoda była ładna, świeża wiosna pachnąca na horyzoncie, świeże romanse pachnące na horyzoncie i zmrożone, samotne wieczory obiecujące tak wiele. Nikt nie zainteresował się nagłą śmiercią Larrego. Służba posprzątała zwłoki, zwłoki pogrzebano, pogrzeb zakończono. Nie padło żadne amen, nie spadła jedna łza. Wyglądało na to, że Larry nigdy nie istniał. Wymyśliła go, przeżuła i wypluła.

didaskalia.
na ekranie z tyłu sceny jack nicholson, wyposażony w twarz dziką, rąbie siekierą drzwi. za drzwiami ukrywa się mały, wystraszony  chłopiec. 

środa, 11 lipca 2012

Larry.

didaskalia.
królowa francuska, ubrana w aksamitny peniuar i botki z pomponem taszczy przez scenę swój tron, sapie przy tym i wyraźnie jęczy. ustawia tron na środku sceny, siada, wygładza fałdy materiału, gładzi fałdy skóry i przez jakiś czas przygląda się publiczności w milczeniu. wzrok ma psi. 

Na spektaklu zauważyła młokosa, który śmiertelnie nudził się i najwyraźniej nie miał potrzeby tego ukrywać. Pomyślała, że musi być intrygującym błaznem i że chętnie napiłaby się z nim szkockiej.

Wieczorem oboje leżeli na sofie pijani, półnadzy i nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Ich związek trwał jednak trzy długie lata.

didaskalia.
królowa wstaje i mówi spokojnym, smutnym głosem: kiedy nie patrzysz zamieniam się w kruche ciastko. nurzam się, pachnę, wchłaniam wilgoć, parzę się, pieprzę. 

to powiedziawszy, królowa kładzie się na ziemi, wkłada kciuk do ust i zwija ciało w pozycję embrionalną. w tle słychać utwór "rosemary's baby" krzysztofa komedy. dzwięki początkowo ciche, zaczynają nabrzmiewać aż do granic wytrzymałości, po czym przerwane zostają wpół taktu i nastaje cisza. wyraźnie słychać płacz królowej. po chwili podchodzi do niej dziecko, kładzie sobie jej głowę na kolanach i gładzi spokojnie i tkliwie. z tyłu sceny, z góry zsuwa się ogromny portret larrego w pozycji niedbałej i z cyniczną mordą. królowa wstaje gwałtownie, klęka na tronie-klęczniku, zwrócona twarzą do obrazu i zaczyna się modlić.   

wtorek, 10 lipca 2012

godzina zero.

didaskalia.
półmrok. okna w pokoju są uchylone. nie dobiega żaden szelest, ni zgrzyt. za kotarą, nieruchoma jak posąg stoi królowa francuska. nie oddycha, nie pachnie, nie rzuca cienia. twarz jej blada jest i sucha. za chwilę do pokoju wpełza larry, ona chwilę czeka, przypomina sobie zapach kurortu nad morzem czarnym, uśmiecha się do siebie, wyciąga colta m1911 i strzela larremu w twarz. rzuca na niego jeszcze uważne spojrzenie, strzepuje z sukni okruch chleba i niespiesznie się oddala. po chwili jednak zatrzymuje się, patrzy na publiczność, przykłada palec do ust i mówi: ciiiiii. 

poniedziałek, 9 lipca 2012

whatever.

Wicher hula na wskroś, przewraca drzewa i dachy rwie czerwone. Ona siedzi na podłodze, wpatrzona w biel ściany, w ręku elegancki papieros, na posadzce, obok jej uda stoi szklanica ze złotym płynem. Twarz ma mokrą i o raczej głupim wyrazie. Cierpi. Cierpnie. Czuje na ciele coraz silniejsze mrowienie, zaczyna boleć, ona jednak nie zmienia pozycji ciała. Popiół z papierosa, niczym liść klonu, wirując opada na jej nocną koszulę, wypala dziurę i przypieka skórę.

didaskalia.
hej! - krzyczy publiczność w odpowiedzi na rym jej myśli. 


królowa francuska otwiera szeroko oczy, zrywa się, wypręża pierś i deklamuje: wyję do ciebie. wyję i mlaskam. niedołężna jestem, zielona. daj się rozsupłać, daj wyczarować. pokaż mi siebie w słońcu porannym. nasikaj na mnie, uderz. whatever. 

baluj, my love, baluj samotnie.

didaskalia.
sala balowa jest duża i taka, jaką znamy z trędowatej. królowa francuska ma suknię koloru krwi i wie, że z każdym jej krokiem powietrze gęstnieje. gdy znajduje się na środku sali spod ziemi wyrasta larry, który wskazuje na nią ogromnym palcem, mówiąc w zadumie - ty dziwko. goście wybuchają śmiechem. królowa francuska zapada się pod ziemię. publiczność woła - to już było! 

Na stoliku nocnym leży koperta. Widzi ją od trzech dni, gdy zasypia i gdy się budzi. Nie widzi Larrego, który przepadł bez wieści, pozostając jedynie literami wyrytymi na blankiecie. Sam Larry nie wyróżnia się nadto. Miewa szarmanckie stadia rozwoju, bywa zabawny. Na co dzień przypomina larwę. Gnoja pozbawionego smaku. Ona jednak czeka. Czekanie ją nudzi, odnosi wrażenie, że jej miejsce jest wśród przysmaków, na platerze z kieliszkiem szampana w dłoni, na której kwitną czerwone, długie paznokcie. Tymczasem leży w łóżku, na niebie ktoś ułożył słońce, służąca krząta się niespiesznie po domu, a ona nie widzi powodu, żeby szykować się na bal. Cholera - myśli w duchu. Cholera. Wstaje, myje się, służąca podaje jej croissanta z masłem, kawę i sok pomarańczowy. Uśmiecha się do niej, pyta o wieści ze świata, cieszy się, że tym razem nie wybuchła wojna, zakłada bieliznę - najlepszą, czarną. Każe sobie przyszykować suknię w kolorze krwi, zakłada, służąca wiąże ją w talii bez słowa, ale jej oczy wyrażają podziw i zdumienie kunsztem jej ciała. Na to wchodzi Larry, śmierdzący, kiepski Larry. Ona rzuca mu krótkie spojrzenie i głosem dźwięcznym i pewnym rzecze: won!

niedziela, 8 lipca 2012

angry bird.

Czasami przypełzały do niej gnidy. Złość i łzy wielkie jak świat - gryzące, szczypiące, niemożliwe do zatrzymania. Dusiła się, myśli jej omdlewały, stawała się głupia do szpiku kości. Wystarczało jednak, że wlewała w siebie szkocką i świat nabierał proporcji, myśli splatały się w koński ogon - frywolne, bystre, opanowane. Zagłada przesuwała się o kolejnych dni kilka, a ona - szła do łazienki, precyzyjnie i z czułością pokrywała opuchniętą twarz świeżą twarzą i już pewnym krokiem wracała na scenę. 


didaskalia.
rozlegają się gromkie brawa, szepty i gwizdy. aktorka kłania się i mdleje. 

sobota, 7 lipca 2012

po ptaszku.

Ostatni był Larry. Larry najkorzystniej wyglądał o świcie. Tylko wówczas podziwiać mogła jego niewątpliwie słuszny wzwód. Głaskała go, niemal całowała, ale on spał twardo sprawiedliwym snem pijaka.

Pewnego wieczoru oglądali film na swoim retro - czarno-białym telewizorze. Obraz był nawet zajmujący, tyle że nieopatrznie pobudził Larrego chuć. Przeżegnała się w duchu, przeklęła wszystkie boże stworzenia i pomyślała, że zaraz stanie się koniec świata. Z całej siły starała się zwilżyć, wzywała wszystkie moce ziemskie i na wszelki wypadek pozaziemskie, ale gdy on zaczął to jednocześnie skończył.

- Ty dziwko, rzekł Larry z zadumą. I zasnął.

didaskalia.
na scenie cokół, na cokole królowa francuska w pozie największego z wieszczy, wygłasza mowę: rodacy - nie dla psa kiełbasa, nie dla mnie ptactwa ćwierkanie. mówię to ja - kobieta bardzo stara, obrzydliwie bogata i z każdym dniem piękniejsza. co więcej - przechodzę koło was każdego dnia. bu! 

publiczność zamiera. 

the end of story.

didaskalia.
królowa francuska pojawia się w oparach mgieł i mówi - opowiem wam historię lub historii kilka. będę z wami po wszystkie dni i tak dalej. nie mam nic do stracenia. ukłon. 

Pierwszy raz zawahała się, gdy zamiast smaku pomarańczy poczuła popiół. Już od dłuższego czasu rumieniła się bez miłości, chciała umrzeć bez powodu. Kuliła się w rogu kanapy, jak bury pers z przetrąconą nogą, ledwo mówiła. Ledwo słyszała. W mózgu miliony drobnych słów, bez znaczenia, bez zapachu, usiłowały spotkać się i oznaczyć teren. Nasikać, mówiąc wprost. Nie da się tak - bez sensu i bez siły. Nie da się budzić rano, myć zębów, pudrować nos, nie da się dopasowywać żakietu do sukni, planować dnia, uwydatniać ust, myśleć o śniadaniu-obiedzie-kolacji. Nie da się oddychać bez świstu budzącego sąsiadów.

didaskalia.
królowa francuska siedząc w nobliwym fotelu, z pledem na kolanach i czarnym kotem na pledzie rzecze łamiącym się głosem - byłam świadkiem upadku wielkich narracji. huk był, wierzcie mi. dlatego, drodzy, moje oddechy będą krótkie. 

marcin świetlicki, poeta.

Jako Królowa Francuska po wielokroć raczy się odpowiednio gustownymi dźwiękami. Pewnego wieczoru, nonszalancki friend of hers pokazał jej zabawnego poetę, który, przecudnie paląc papierosa, śpiewał pieśni chwytające za serce. Ze szczególnym smakiem wysłuchała  poety, gdy z namaszczeniem charczał do ptaszka, z nadzieją, że się już skończył.

mamynadziejęptaszkużesięjużskończyłeś
ptaszku


didaskalia.
na scenę niepewnym krokiem wchodzi marcin świetlicki, widzi tłum i ucieka. 


piątek, 6 lipca 2012

welcome.

Pomimo panującego w jej łonie bezkrólewia zwą ją Królową Francuską. Wyobraźcie to sobie - ma za sobą wiele lat i wiele zdarzeń. Nieco ją może przykurzyło, ale trzyma fason i pręży się jak kot do słońca. Do zapachów. Do seksu. Pamiętajcie, drodzy, z miłością nie ma żartów. Wóz albo przewóz; żadnych półśrodków, półgwizdków. Trzeba żyć. Po królewsku i smacznie. Poza tym, jak twierdzi, nie wie nic i łyka świat w całości. I niech się dzieje, co chce.

didaskalia.
przygasają światła. w tle słychać stukanie obcasów. pachnie chlebem.