poniedziałek, 9 lipca 2012

baluj, my love, baluj samotnie.

didaskalia.
sala balowa jest duża i taka, jaką znamy z trędowatej. królowa francuska ma suknię koloru krwi i wie, że z każdym jej krokiem powietrze gęstnieje. gdy znajduje się na środku sali spod ziemi wyrasta larry, który wskazuje na nią ogromnym palcem, mówiąc w zadumie - ty dziwko. goście wybuchają śmiechem. królowa francuska zapada się pod ziemię. publiczność woła - to już było! 

Na stoliku nocnym leży koperta. Widzi ją od trzech dni, gdy zasypia i gdy się budzi. Nie widzi Larrego, który przepadł bez wieści, pozostając jedynie literami wyrytymi na blankiecie. Sam Larry nie wyróżnia się nadto. Miewa szarmanckie stadia rozwoju, bywa zabawny. Na co dzień przypomina larwę. Gnoja pozbawionego smaku. Ona jednak czeka. Czekanie ją nudzi, odnosi wrażenie, że jej miejsce jest wśród przysmaków, na platerze z kieliszkiem szampana w dłoni, na której kwitną czerwone, długie paznokcie. Tymczasem leży w łóżku, na niebie ktoś ułożył słońce, służąca krząta się niespiesznie po domu, a ona nie widzi powodu, żeby szykować się na bal. Cholera - myśli w duchu. Cholera. Wstaje, myje się, służąca podaje jej croissanta z masłem, kawę i sok pomarańczowy. Uśmiecha się do niej, pyta o wieści ze świata, cieszy się, że tym razem nie wybuchła wojna, zakłada bieliznę - najlepszą, czarną. Każe sobie przyszykować suknię w kolorze krwi, zakłada, służąca wiąże ją w talii bez słowa, ale jej oczy wyrażają podziw i zdumienie kunsztem jej ciała. Na to wchodzi Larry, śmierdzący, kiepski Larry. Ona rzuca mu krótkie spojrzenie i głosem dźwięcznym i pewnym rzecze: won!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz